rozważania

Rozmowa JUT – Adwent z Duchem cz. 1

Wraz z Adwentem rozpoczyna się nowy rok duszpasterski, który w Polsce będzie, jak zadecydowali nasi biskupi, rokiem poświęconym Duchowi Świętemu. Dlatego na ten czas proponujemy podzieloną na odcinki fascynującą rozmowę o Duchu i Jego dziełach w Kościele. Naszym rozmówcą będzie ks. prof. Krzysztof Guzowski, teolog dogmatyk z KUL, rekolekcjonista i pasterz wspólnot charyzmatycznych, wielki fan Osoby i działania Ducha Świętego.

W dzisiejszym odcinku rozmawiamy o tym, dlaczego tak mało wiemy o Duchu Świętym, jakie ma znaczenie to, że jest On Osobą i jaka jest dziś świadomość Jego obecności w Kościele. Zapraszamy do lektury!


 

Episkopat ogłosił nowy program duszpasterski, którego hasło brzmi: „Duch, który umacnia miłość”. Duży nacisk położono w nim na Osobę i działanie Ducha Świętego, a zwłaszcza na sakrament bierzmowania. To dobra okazja, by porozmawiać o Duchu Świętym, Jego obecności, działaniu w Kościele i w człowieku. Zacznijmy od samej góry, czyli od Trójcy Świętej. Duch jest w pewnym sensie najmniej znaną Jej Osobą. Dlaczego w ciągu tylu wieków rozwoju chrześcijaństwa tak mało mówiliśmy o Duchu? Wynikało to z Jego skromności i pokory, czy raczej był to po prostu nasz błąd?

Ewidentnie to był nasz błąd. Na ten temat trafnie wypowiadał się kiedyś Władimir Łosski, wybitny teolog Kościoła prawosławnego. W jednej z książek już w latach czterdziestych sugerował on, że nieobecność Ducha Świętego w teologii zachodniej wynika z przyjętego schematu trynitarnego. A więc to, że na zachodzie tak mało mówiono o Duchu, bierze się ze sposobu, w jaki rozumiano Trójcę Świętą. Łosski uważał, że schemat Filioque mówi o dwóch źródłach, dwóch zasadach pochodzenia Ducha. W takim razie nie ma ostatecznego jednego źródła, nie ma jednej zasady osobowej, którą jest Ojciec. Schemat wschodni – per Filium – pokazuje jasno, że Ojciec jest początkiem wszelkich działań Trójcy, ostateczną zasadą Bożego życia. Trzeba zauważyć, że ta zasada monarchii Ojca i wschodni schemat trynitarny zostały zachowane także w tradycji katolickiej, choćby w liturgii. Modlimy się przecież do Ojca przez Chrystusa w Duchu Świętym. Źródłem działania jest Ojciec, który działa przez Syna i w Duchu. Takim sformułowaniem kończą się przecież nasze modlitwy liturgiczne. Natomiast w teologii i w modlitwach paraliturgicznych ta zasada nie była przestrzegana. Modlono się zasadniczo do Chrystusa lub do Ojca przez Chrystusa. Ducha w tym wszystkim brakowało. Właśnie ten „defekt” teologii zachodniej Łosski nazywał chrystomonizmem. Zapomnieliśmy o tym, że łaską Boga po Pięćdziesiątnicy jest po prostu Osoba Ducha Świętego. Od tego czasu musimy pamiętać, że Bóg przychodzi do nas zawsze w Duchu! Święty Bazyli Wielki w swoich rozważaniach pokazuje następującą optykę – jeśli patrzymy na życie Trójcy Świętej, to wszystko zaczyna się od Ojca, jeśli zaś patrzymy na życie chrześcijańskie, to kolejność jest odwrotna, wszystko zaczyna się od Ducha. Patrząc natomiast od naszej strony, pierwszą osobą jest Duch Święty. Lubię powtarzać, że Duch Święty jest dla nas osobą pierwszego kontaktu. Jeśli przyjmiemy ten schemat i będziemy go stosować w naszej modlitwie, duszpasterstwie i teologii, wtedy przestaniemy wreszcie rozdzielać niepotrzebnie Osoby Trójcy. To wielki błąd, że w teologii zaczęto z czasem mówić o Jezusie bez odniesienia do wewnątrztrynitarnych relacji.

 

Wracając do sedna: Jaka mogła być przyczyna tego, że o Duchu przestaliśmy mówić? Jedną z przyczyn już wymieniliśmy – zachodni schemat trynitarny związany z Filioque i pominięcie faktu, że każde działanie Boże jest trynitarne. Druga istotna kwestia to chyba to, że Ducha Świętego przestano traktować jako Osobę. W średniowieczu zajęto się głównie łaską stworzoną, a więc efektami działania Ducha. Pytano, co Duch Święty stwarza. Rozdzielono pojęcie łaski na stworzoną i niestworzoną, przy czym zajęto się głównie tą pierwszą. Skoncentrowano się na tym, co Duch sprawia i daje, a nie na Nim samym. Jest to zjawisko znamienne do dziś – weszliśmy na poziom tego, co my od Boga mamy, pomijając to, kim On w ogóle jest. To pewne podejście merkantylne, które każe nam pytać: „Co ja z tego będę miał?”. To straszne, że w taki sposób myślimy nawet o Bogu. Kwestia tego, co Bóg daje, przysłoniła samego Boga, to kim jest, Jego miłość. Mistyczny wymiar chrześcijaństwa odszedł w cień, co stanowi poważny problem… Trzecia zaś przyczyna zapominania o Duchu Świętym jest ściśle związana z teologią. Wskazuje na to ojciec Raniero Cantalamessa. Jego zdaniem w epoce scholastycznej teologia bardzo starała się dowieść, że jest nauką i z tego względu może być poddana wszelkim kryteriom naukowości. Zaczęto wyodrębniać jej działy, czyli tak zwane traktaty, zaczęto wręcz „specjalizować się” w teologii. Oczywiście było to niejako pewne zwycięstwo teologii, która dowiodła swej racjonalności i powagi, ale przede wszystkim – pewna tragiczna strata. Od tego czasu bowiem przestano się interesować objawianiem się Boga w naszej rzeczywistości, a skupiono się na wyjaśnianiu pojęć i żonglowaniu ideami. Rozbito teologię na działy, a każdy teolog stawał się specjalistą od danego traktatu. Myśliciele siedzieli zatem w pewnych szufladach, zajmując się pewnymi konkretnymi aspektami teologii, a jednocześnie tracąc często kontakt z jej źródłem, czyli po prostu z Panem Bogiem. Teolog niejednokrotnie chciał być specjalistą z danej dziedziny, a już nie prorokiem dostrzegającym i głoszącym objawiającego się Boga. Trzeba powiedzieć, że nikt nie miał tu złych intencji. Unaukowienie i racjonalizacja wiary doprowadziły jednak do separacji teologii od życia i do jej rozczłonkowania, na skutek czego Duch Święty stał się tylko jednym z wielu tematów. Mamy zatem te trzy powody zapomnienia o Duchu: porzucenie myślenia trynitarnego, pomijanie kategorii osoby w odniesieniu do Ducha oraz przesadna racjonalizacja teologii. Można by także wymienić inne przyczyny, ale poprzestańmy na tych trzech.

Pójdźmy dalej, pytając już z perspektywy życia duchowego, chrześcijańskiej egzystencji. Dlaczego bóstwo Ducha Świętego ma aż takie znaczenie? Dlaczego nie można mówić o Duchu jako o jakiejś Bożej mocy, o sile, której Bóg nam udziela? Skąd tak mocny nacisk Kościoła, by mówić o Duchu jako o Osobie i jako o samym Bogu? Takie pytania stawiano w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, gdy dopiero kształtował się dogmat o Trójcy. Dziś również ktoś mógłby je zadać, choćby Świadkowie Jehowy…

Słuszne jest połączenie tych dwóch spraw – bóstwa i osobowości Ducha Świętego. Trzeba koniecznie rozumieć te dwie kwestie razem. W momencie, gdy zaczynamy myśleć o Duchu jako o jakiejś bezosobowej mocy Bożej, cofamy się do Starego Testamentu, w którym nie było jeszcze wyraźnego objawienia Osoby Ducha. Na tamtym etapie uznawano za oczywiste, że bóstwo odnosi się tylko do samego Jahwe, jedynego Boga, który podejmował decyzje, działał, miał plan wobec Izraela i świata, panował nad teraźniejszością, ale i przyszłością. Gdybyśmy jednak my dzisiaj mieli negować prawdę o bóstwie Ducha i o tym, że jest On Osobą, wtedy pojawiłoby się ryzyko myślenia funkcyjnego, że Duch został nam dany niejako do naszej dyspozycji. Skoro uznalibyśmy, że Duch jest jakąś rzeczą, to przy takim Jego rozumieniu moglibyśmy z Nim robić co nam się podoba, dostosowywać Go do naszych oczekiwań, pragnień, wyobrażeń. Duch Święty stałby się wtedy po prostu funkcją. I rzeczywiście widać to w tym, co nazwaliśmy wyżej chrystomonizmem. Duch Święty stał się w odbiorze chrześcijan tylko jakąś funkcją misji Jezusa. Natomiast jeśli wsłuchamy się w Objawienie, widzimy, że Duch Święty wybiera, powołuje, mówi, dokonuje, prowadzi, rozświetla, nakazuje, przypomina… Krótko mówiąc, jest Osobą Bożą i jako taki spełnia Bożą wolę wspólną dla całej Trójcy. Nie realizuje innego planu niż Ojciec i Syn. Ale to właśnie Duch Święty przenika nas i kształtuje. Warto tu przypomnieć ważną teorię, którą forsowali przedstawiciele myśli scholastycznej, choćby Piotr Abelard i Tomasz z Akwinu. Chodzi o inhabitatio – ten łaciński termin możemy przetłumaczyć jako zamieszkiwanie. To właśnie ono jest źródłem i początkiem łaski. Zdaniem teologów średniowiecza najpierw łaską jest to, że sam Bóg w nas mieszka, a dopiero później to, co On dla nas robi, co nam daje. To Duch Święty jest pierwszym darem, a pozostałe dary, czyli łaski, to po prostu skutki Jego obecności. Najpierw musimy więc uświadomić sobie obecność Ducha Świętego w nas, a dopiero później zwracać się do Niego z prośbą o dary. Niestety te ważne tezy wybitnych myślicieli Kościoła zostały zapomniane. Zaczęliśmy się interesować łaską jako życzliwością Pana Boga. Często rozumiemy łaskę właśnie tak, dość prymitywnie, jako pewną życzliwą postawę Boga wobec człowieka. Oczywiście Bóg jest życzliwy i dlatego udziela nam różnych darów. To, czego nie mamy, czego nam brakuje, daje nam życzliwy wobec nas Bóg. Z tego względu widzimy łaskę jako to, czego nie mamy z natury, czego nie możemy się spodziewać od tego świata, a co może nam dać tylko Bóg. Interesujemy się zatem pomocą, jaką możemy otrzymać z nieba w obliczu naszych niedostatków. To rozumienie dość płytkie i bezosobowe, ale niestety właśnie w tym kierunku poszło nasze myślenie. Dlatego tak istotne jest, by mówić o Duchu jako o Osobie Trójcy, o osobowym Bogu. Duch Święty to ten, który spełnia w nas samych Boże dzieła. Powtórzmy – Duch jest osobą pierwszego kontaktu. Kiedy myślimy o Nim, musimy więc pamiętać o kategoriach bóstwa i osoby.

Ksiądz profesor głosi obecność Ducha w sferze zarówno zawodowej, jak i duszpasterskiej. Dziesiątki rekolekcji różnego typu, pasterzowanie wspólnotom charyzmatycznym, współpraca ze zgromadzeniami zakonnymi, nauczanie kleryków i świeckich studentów teologii… To daje Księdzu szerokie spojrzenie na życie i mentalność katolików. Jaka jest we współczesnym Kościele świadomość obecności i działania Ducha Świętego?

Na początku odpowiem optymistycznie: coraz większa. Z dnia na dzień i z tygodnia na tydzień wzrasta świadomość obecności Ducha Świętego. Jest nie tylko coraz więcej publikacji, ale także rekolekcji i spotkań poświęconych Duchowi. Raduje mnie, że kerygmat Kościoła, głoszenie obecności Boga, naprawdę przeradza się dziś w rodzaj proroctwa. Gdy czytamy opis Pięćdziesiątnicy w Dziejach Apostolskich, słyszymy, że Piotr cytuje znamienne proroctwo Joela o powszechnym wylaniu Ducha. Dziś widzimy, jak ta zapowiedź spełnia się na naszych oczach. Bóg naprawdę posłał swojego Ducha, rzeczywiście zalał nas ocean Bożej łaski, a niebo połączyło się z ziemią. To niesamowity cud, który dzieje się tu i teraz. I to trzeba głosić, bo dzieje się wielka sprawa. Duch faktycznie działa, przenika Kościół, zmienia życie jednostek, ożywia wspólnoty, kieruje historią. Pięćdziesiątnica realizuje się także w indywidualnych losach ludzi, w ich decyzjach, wewnętrznych przemianach, zewnętrznych uzdrowieniach i dziś mamy tego coraz większą świadomość. Jakie natomiast są konkretne znaki tego, że ze świadomością obecności Ducha Świętego jest coraz lepiej?

 

Po pierwsze zaczęto mówić o Duchu jako o „Kimś”, czyli o osobie. Nie mówi się już nieustannie o jakiejś bezosobowej łasce, lecz wskazuje się wprost, że Bóg działa przez swojego Ducha. Chrystus udziela nam swoich darów przez Ducha i w Duchu. Ludzie otrzymują następujący przekaz: „Bóg działa w Tobie przez swojego Ducha”, „Bóg kocha Cię w Duchu”. Wraca tym samym terminologia personalistyczna, czyli osobowa. Znów rozmawiamy ze sobą językiem Biblii, mówimy o Bogu działającym, mówiącym do nas, prowadzącym nas. To jest niesamowite, musimy zdać sobie sprawę z tej kapitalnej zmiany języka religijnego, będącej wręcz rewolucyjną. Oczywiście nie chodzi o same słowa, lecz o to, że one naprawdę zmieniają więź ludzi z Bogiem. Coraz więcej osób otwiera się na żywą relację ze Stwórcą, coraz więcej widzi, że modlitwa to osobowe spotkanie. Dla wielu jest wręcz wstrząsającym odkryciem, że Bóg do nich osobiście przemawia. Dokonuje się to choćby przez popularny odrodzony po wiekach fenomen Lectio Divina. To jest po prostu cud – ludzie znów zaczęli czytać Biblię nie jako jakąś książkę, ale jako mówiące do nich żywe słowo. Trzeba tu też wymienić wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej, gdzie kładzie się duży nacisk na spotkanie z Bogiem kierującym do nas swoje słowo. Także wiele innych wspólnot, również charyzmatycznych, żyje dzisiaj słowem Bożym. Trzeba to widzieć jako efekt otwarcia się na Ducha Świętego. Odkryto wymiar prorocki słowa – sam Bóg do nas mówi! Językiem fachowym powiedzielibyśmy, że to aktualizacja słowa Bożego. Ale tu nie chodzi o jakiś techniczny proceder, to Duch sprawia, że słowo Jezusa dziś jest żywe i zbawia. I to jest drugi pozytywny znak współczesnej świadomości pneumatologicznej – odkrycie prorockiego wymiaru słowa Bożego. Teologowie powiedzieliby, że odkryto performatywny wymiar słowa, a więc: co Bóg mówi, to jednocześnie i sprawia.

Natomiast powiem też o pewnych negatywnych symptomach, które dostrzegam, głosząc na wiele sposobów Ducha Świętego i rozmawiając z różnymi ludźmi. Otóż problemem jest to, że wielu uważa sprawę Ducha za domenę jedynie wspólnot charyzmatycznych. Niektórzy nie dostrzegają, że Duch Święty jest źródłem naszego życia i zbawienia, a nie kwestią jakiejś frakcji kościelnej. Czasem ktoś mówi, że nie będzie się interesował Duchem Świętym, bo to nie jego duchowość. To absurd, nie ma takiej duchowości, która nie byłaby duchowością Ducha Świętego. Taka jest specyfika chrześcijaństwa, wszak już Jan Chrzciciel zapowiadał, że po nim nadchodzi Mesjasz – ten, który będzie chrzcił Duchem, czyli zanurzał w Duchu Świętym. Od czasów Chrystusa duchowość to po prostu nasz związek z Bogiem przez Chrystusa w Duchu Świętym. Ale pamiętajmy, że Duch zawsze jednoczy nas z Jezusem, który jako człowiek żyjący w Duchu jest wzorem dla każdego chrześcijanina. Skoro Jezus udziela nam Ducha, by nas ze sobą połączyć, to nie ma innego chrześcijaństwa i innej duchowości chrześcijańskiej, niż ta związana z Duchem Świętym. Tylko w Duchu możemy mieć dostęp do Jezusa i do Ojca. Dlatego razi mnie opór niektórych ludzi, jakieś dziwne blokady, przeświadczenie, że od Ducha Świętego są tylko pewne grupy. Duch Święty nie jest przecież domeną jedynie charyzmatyków.

Drugi wielki problem jaki dostrzegam to nasza nieumiejętność otwarcia się na działanie Ducha poza znanymi nam schematami. Chcielibyśmy ująć Boga w pewne ramy, określić gdzie może działać, a gdzie nie. Tymczasem Duch Święty to Bóg swobodny, który działa poza naszymi normami i przewidywaniami. Spójrzmy przykładowo na to, jak opisano działanie Ducha w Dziejach Apostolskich. Widzimy, że namaszczał ludzi w trakcie chrztu, przed tym sakramentem i po chrzcie. Przyjmijmy do wiadomości, że Duch Święty jest swobodny w swym działaniu. Oczywiste jest natomiast, że Duch Święty wybrał sakramenty, w tym wypadku chrzest, jako normalną, regularną drogę, którą do nas przychodzi. Mówiąc o swobodzie działania Boga, nie negujmy, że to On sam dał sakramenty jako szczególną przestrzeń swojego działania. Są to po prostu konkretne przejawy tego, jak Bóg obdarza nas swoim życiem. To jest przecież największe pragnienie Boga – obdarzyć ludzi swoim życiem. To jest właśnie łaska. Znaki sakramentalne są po to, byśmy wiedzieli, w którym momencie Bóg na pewno do nas przychodzi. Natomiast Duch działa przecież także poza sakramentami, przychodzi do nas, gdy się modlimy: czy to na spotkaniu wspólnoty, czy w czasie modlitwy z nakładaniem rąk, gdy odmawiamy różaniec albo, gdy sięgamy po brewiarz… Przychodzi także, gdy słuchamy głoszonego słowa Bożego i wzywa nas do nawrócenia. Ostatnio niektórzy teologowie fundamentalni dyskutowali nawet, czy nie nazwać słowa Bożego sakramentem, skoro przynosi ono ludziom łaskę.

Podsumowując, dziś w coraz większym stopniu widzimy Ducha Świętego, coraz bardziej jesteśmy otwarci na Jego działanie. Są pewne nieporozumienia, ale mimo wszystko powinniśmy być dobrej myśli. Chciałbym też podkreślić, że wszystko to, co się teraz dzieje na tym polu, było w Kościele obecne już od dawna. To znamienne, że o tym wszystkim wiedziano od początku, a my dziś zaskoczeni odkrywamy po wiekach te prawdy…

Rozmowa JUT – Adwent z Duchem cz. 2

W drugiej części naszej adwentowej rozmowy o Duchu skoncentrujemy się na fenomenie katolickiej odnowy charyzmatycznej. Zapytamy Księdza Profesora Krzysztofa Guzowskiego o znaczenie tego ruchu dla całego Kościoła, ale także o możliwe nadużycia i zagrożenia. Poruszymy też kwestię obecności charyzmatów w życiu każdego chrześcijanina. Zapraszamy do lektury, a już za tydzień kolejny odcinek!


 

Duch Święty nie stanowi domeny jedynie wspólnot charyzmatycznych, natomiast faktem jest, że Odnowa w Duchu Świętym odegrała wielką rolę w przywracaniu Kościołowi świadomości działania Ducha i w ogóle w duchowej przemianie XX-wiecznego chrześcijaństwa…

Na początku chciałem zaznaczyć, że Odnowa jest zjawiskiem bardzo złożonym i z tego względu występują w niej rozmaite nurty. Istnieje na przykład nurt odnowy modlitwy kontemplacyjnej, nurt typowo katolicki. Nie będę tutaj wchodzić w ocenę tych konkretnych prądów, lecz skupię się na samym fenomenie katolickiej Odnowy Charyzmatycznej. Podstawowy wkład Odnowy w życie Kościoła, to po prostu przywrócenie aktualności wydarzenia Pięćdziesiątnicy. Ruch charyzmatyczny zwraca uwagę, że niezwykłe cuda, jakie dokonały się w Wieczerniku i zaraz po nim, mogą być i są obecne także dzisiaj w naszym życiu – dar języków, proroctwa, uzdrowienia, uwolnienia. Bóg wciąż dokonuje wielkich dzieł i o tym właśnie Odnowa przypomina. W podkreślaniu Pięćdziesiątnicy nie chodzi jednak o skupienie się na nadzwyczajności, lecz na codziennej obecności Ducha Świętego w naszym życiu.

Druga rzecz to doświadczenie realnego działania Ducha Świętego. Doświadczanie Ducha Świętego jest słowem niejako kluczowym w Odnowie. Kiedyś, gdy nie byłem jeszcze wtajemniczony w te kwestie, dziwiły mnie te ciągłe pytania: „Czy masz doświadczenie Ducha Świętego?”. W Odnowie wszyscy pytają, czy doświadczyłeś chrztu w Duchu, jakiegoś przełomowego momentu, głębokiego spotkania z Bogiem skutkującego przemianą życia. Ten nacisk na doświadczenie jest również bardzo ważny dla zrozumienia istoty chrześcijaństwa. To nie my tworzymy rzeczywistość Kościoła, lecz Duch Święty, który powołuje, wybiera ludzi i namaszcza Bożą mocą. A zatem my doświadczamy tego, co zostało już postanowione przez Boga i nam dane lub wskazane przez Niego. W życiu wspólnot i całego Kościoła doświadczamy aktywności Ducha Świętego: On powołuje, rozdziela zadania i charyzmaty, uwalnia od grzechów, uzdrawia życie moralne i psychiczne, udziela darów uświęcających, poprzez które wpływa na nasze myśli i decyzje. Odnowa charyzmatyczna przywróciła świadomość tego, że Boży Duch aktywnie tworzy nasze życie osobiste i wspólnotowe. Tę aktywną obecność Ducha Świętego wyraża właśnie słowo „doświadczenie”.

Kolejną zasługą Odnowy jest pokazanie powszechności duchowości i mistyki. Duchowość nie jest czymś elitarnym, lecz oznacza nowe życie w Duchu Świętym, nową świadomość o codziennej obecności Boga w naszej historii, a także odróżnianie Ducha Świętego jako inspiratora od ducha świata. Chrześcijaństwo różni się zasadniczo od innych religii tym, że nie daje ono abstrakcyjnych idei, lecz życie w Bogu. Doktryna jest czymś drugorzędnym, bazującym na doświadczeniu tego, jak Bóg, Duch Święty działa w historii, w nas i w Kościele. Ruch charyzmatyczny potwierdza, że głęboka duchowość czyli życie w relacji z Bogiem jest osiągalne dla wszystkich chrześcijan, a nie tylko dla wybranych ascetów czy mnichów. Każdy chrześcijanin może żyć osobistą relacją z Bogiem; to nie jest domena tylko wielkich świętych. Z tej wiary rodzi się radość. To niby oczywiste, ale przecież wiemy, że w ciągu wieków wielu chrześcijan rozumiało kult jako obowiązek prawny: odmawiało modlitwy, chodziło na Mszę świętą z obowiązku, nie nawiązując osobistej przyjaźni z Chrystusem. Odnowa nawołuje i zachęca do wejścia w osobistą relację z Bogiem.


Mówiąc o modlitwie, nie możemy pominąć też wymiaru adoracji. Katolickie wspólnoty charyzmatyczne kochają uwielbiać Boga, adorować Go. Zasługą Odnowy jest więc także odkrycie uwielbienia jako formy proroctwa, adorowania bliskości Trójjedynego. Uwielbianie oznacza głoszenie całemu światu, że Bóg jest obecny tu i teraz, a to z kolei jest cechą proroctwa nowotestamentalnego. Trafnie ujmuje to ojciec Raniero Cantalamessa, twierdząc, że Stary Testament był czasem zapowiedzi, a teraz – od dnia Pięćdziesiątnicy – Bóg jest stale obecny wśród swego ludu w mocy Ducha Świętego. Dziś prorokować znaczy: ogłaszać obecność Boga, ukazywać dzieła Boże, jakie się wydarzają, w które powinniśmy się włączyć. Jan Paweł II z tej perspektywy patrząc stwierdził, że Kościół nigdy nie wyszedł z Wieczernika, bo Pięćdziesiątnica nadal trwa, a moc Ducha Świętego rozlewa się na ludzi i świat. Uwielbiając, potwierdzamy, że Bóg nas słyszy i wypełnia nas sobą, dokonując w nas przemiany. Chyba dlatego podczas uwielbienia pojawiają się także dary prorockie: natchnienia, wizje, słowa. Ciekawe, że to właśnie podczas uwielbienia objawiają się liczne charyzmaty. Po prostu uwielbienie jest ogłaszaniem tego, co się dokonuje pod wpływem Ducha Świętego.

Dalej, bardzo ważny jest fenomen modlitwy wstawienniczej z nakładaniem rąk. Faktem jest to, że wiele osób nie wie jak, ani o co się modlić, a zupełną bezradność przejawiają osoby tkwiące w rozpaczy czy w sytuacjach – wydawać by się mogło – nie do rozwiązania. W takich momentach prowadzenie modlitw przez inne osoby, okazywanie troski i życzliwości, a także świadectwo żywej wiary u modlących się, otwierają ludzi strapionych lub chorych, na łaskę Ducha Świętego. Osoby obdarzone charyzmatem modlitwy wstawienniczej posiadają także inne dary, poprzez które Duch Święty otwiera zamknięte serca ludzi szukających ratunku. Takimi darami są na przykład charyzmaty poznania lub pocieszania. Modlitwę wstawienniczą należy widzieć w ścisłej jedności z sakramentami Eucharystii i Pokuty. Podczas Eucharystii sam Duch Święty nas „przeistacza” przez głoszone Słowo Boże i łaskę Komunii św., a jeśli potrzeba radykalnego zerwania więzów ze Złem, pomocą staje się modlitwa Kościoła o uwolnienie. Popularność nabożeństw z modlitwą o uzdrowienie jest dziś ogromna. Także księża spoza ruchu charyzmatycznego organizują dzisiaj takie nabożeństwa. Powstają także pewne nadużycia, gdy zabraknie prowadzącym jasnej teologii charyzmatu uzdrawiania i uwalniania, ale trzeba powiedzieć, że ta praktyka ma bardzo mocne uzasadnienie teologiczne w doktrynie o zbawieniu.

Mimochodem wspomniał Ksiądz o pewnych dokonujących się nadużyciach. A więc nawet taki entuzjasta Odnowy nie zaprzecza, że są także pewne zagrożenia. W Kościele w Polsce mówi się o nich zresztą coraz więcej. Nie boi się Ksiądz pentekostalizacji lub jak kto woli uzielonoświątkowienia? Niedawno przestrzegał przed nim nawet biskup Andrzej Czaja. Czy w Odnowie nie ma ryzyka przesadnej emocjonalności, irracjonalizmu, a także zaniku tożsamości katolickiej i zlania się w jedno ze światowym ruchem zielonoświątkowym?

Właśnie wróciłem z Kongresu Nowej Ewangelizacji, który odbył się w Częstochowie pod przewodnictwem arcybiskupa Grzegorza Rysia i Krajowego Sekretariatu Nowej Ewangelizacji. Tam nowy metropolita łódzki, komentując czwarty rozdział Dziejów Apostolskich, zasugerował, że najgorszy jest wróg domowy. Nie tyle szukajmy zagrożenia w aktywności charyzmatyków protestanckich wśród naszych wiernych, co w naszych zaniedbaniach. Brakuje podręczników formacyjnych, dobrej katechezy, wyjaśniania. Trzeba propagować nauczanie o dwóch działaniach Ducha Świętego: uświęcającym i charyzmatycznym. Wielość darów Ducha i spontaniczność Jego działania absolutnie nie są zagrożeniem dla Kościoła. Zagrożeniem natomiast jest to, że ludzie subiektywnie interpretują poszczególne fenomeny w sposób często dyletancki, wykazując dużo ignorancji w podejściu do darów Ducha Świętego. Dlatego zawsze proponuję, byśmy wreszcie zaczęli jasno odróżniać dary Ducha od sposobów ich przyjmowania i interpretowania. Trzeba rozgraniczyć, co pochodzi od Ducha, a co od człowieka. Nie wolno nam jednak w wyniku dokonujących się nadużyć nie przyjmować Ducha Świętego! W kontekście trwającej obecnie krytyki ruchu charyzmatycznego obawiam się tego, że nie mówi się o całym zjawisku jako przede wszystkim o Bożym działaniu. Krytycy często są skorzy wygłaszać arbitralne sądy, twierdząc, że dana forma modlitwy czy towarzyszące jej fenomeny nie pochodzą z pewnością od Ducha Świętego, podczas gdy wedle wieloletniego rozeznania i rzetelnej wiedzy, właśnie są to dary od Ducha Bożego. Pamiętajmy, że Jezus zawsze pragnął darzyć nas Duchem Świętym, a my z kolei nie powinniśmy ani odrzucać Jego darów, ani też przyjmować ich tylko po to, by się wywyższać nad innych. Jeśli charyzmatyk nie ma dobrej formacji i przygotowania, to zacznie z czasem mieszać to, co pochodzi od Boga, z tym, co pochodzi od niego samego czy nawet od złego ducha. Potrzeba zatem rozeznania i formacji. Dary Boże można wykorzystać dobrze, ale można je też zmarnować. Modlimy się przecież o to, by Bóg uchronił nas od zmarnowania Jego łaski. Jeśli zatem chodzi o zagrożenie pentekostalizacją, to nie przesadzałbym, choć nie lekceważę tego procesu. Tak zwane uzielonoświątkowienie to skutek zaniedbań w duszpasterstwie i braków z zakresu wiedzy teologicznej.

 

Powiem jeszcze na podstawie własnego doświadczenia, co mnie niepokoi. Od 2012 roku prowadzę wiele spotkań i rekolekcji dla wspólnot charyzmatycznych. Okazuje się, że bardzo wiele z nich po prostu nie ma pasterzy. Rok temu cztery wspólnoty zgłosiły się do mnie, bym utworzył strukturę odrębną od Odnowy w Duchu Świętym. Chodziło im po prostu o to, by mieć jakiegoś, choćby dojeżdżającego, księdza. Jedna z tych wspólnot istnieje dwadzieścia lat, a od ośmiu nie ma pasterza. Inna ma go tylko na papierze – proboszcz parafii przyjął ich pod swój dach, ale pojawia się tylko raz w roku na spotkaniu opłatkowym. Jeszcze inna wspólnota ma wyznaczonego wikariusza, który od trzech lat nie pojawił się na spotkaniu. To trochę błędne koło, niektórzy księża unikają Odnowy, zamiast jej w zdrowym sensie pilnować, a potem narzekają, że cały ruch charyzmatyczny jest złem. To straszne uogólnienie i wielka niesprawiedliwość. Przypomina mi to przypadek Freuda, który badając chorych psychicznie, dostrzegł, że wiele schorzeń jest powiązanych z religią. W ten sposób stwierdził uogólniając, że to religia stanowi źródło neuroz i w ogóle jest zaburzeniem psychicznym. Pewien uczony krytykując te niczym nieuzasadnione uogólnienia Freuda ocenił je następująco: to tak, jak gdyby ktoś przyjeżdżając do jakiegoś miasta trafił wpierw do szpitala psychiatrycznego i na tej podstawie wydał opinię o stanie zdrowia psychicznego wszystkich mieszkańców miasta, nie znając ich… Nie można oceniać odnowy charyzmatycznej, skupiając się tylko na błędach, wykroczeniach i nadużyciach. To wysoce niesprawiedliwe, tak czynić nie wolno.

Jak rozumiem, proponuje Ksiądz dwa konkretne postulaty w obliczu faktycznie istniejących zagrożeń – troska pasterska i rzetelna formacja?

Tak, po pierwsze trzeba zatroszczyć się o formację wielostronną tych, którzy prowadzą wspólnoty charyzmatyczne, liderów świeckich i duchownych. Po drugie we wszystkich seminariach duchownych powinny mieć miejsce wykłady z zakresu teologii Ducha Świętego. Po trzecie księża powinni być obecni na spotkaniach wspólnot i troszczyć się o nie, w razie czego prostując pewne rzeczy. Brak duszpasterza we wspólnocie charyzmatycznej to wielki błąd.

A jak to jest z charyzmatami? Duch Święty nie jest własnością wspólnot charyzmatycznych, ale czy poza nimi objawiają się charyzmaty? Gdyby przyszedł ktoś niezwiązany w żaden sposób z Odnową i spytał, czy w jego życiu mogą się pojawić jakieś charyzmaty, co by Ksiądz mu powiedział?

Na dzisiejszym etapie rozwoju teologii mamy bardzo dużą wiedzę na temat charyzmatów. Katolicka teologia bazuje w tym względzie przede wszystkim na pismach Świętego Pawła, ale nie tylko. W odróżnieniu od schematu teologii ewangelickiej katolicka myśl stara się najpierw dotrzeć do rzeczywistości, która kryje się pod pojęciem charyzmatu. Odcinamy się od nominalizmu, który zawęża rzeczywistość do samych pojęć. Chcemy spytać o samą rzeczywistość, która nie mieści się pod danym słowem. To jest właśnie piękno hermeneutyki katolickiej, to wielka mądrość Kościoła.

 

Co więc kryje się pod greckim słowem charisma, które wyeksponował Paweł w swoich listach? Charyzmat oznacza „wspaniałomyślny dar”, „podarunek”, „prezent”. Pochodzi od czasownika charidzomai, który oznacza uczynić komuś coś przyjemnego; chętnie, radośnie coś dawać, ofiarować. Charyzmat to dar łaskawości, to wyraz przychylności Boga. Paweł wymienia w swoich katalogach 21 charyzmatów, ale nie jest to lista zamknięta. Dziś teologia katolicka opierając się na myśli Apostoła wyróżnia charyzmaty zwyczajne i nadzwyczajne. Te pierwsze budują Kościół, więzi między ludźmi a Chrystusem, porządkują życie codzienne, a drugie odnoszą się do sytuacji nadzwyczajnych, nieregularnych. Charyzmatem jest każde działanie Ducha Świętego przez nas, dla wspólnego dobra. Jeśli Duch Święty działa przez nas, by budować Kościół, to oto mamy charyzmat. Zauważmy, że jest to działanie Ducha, a nie nasze – to bardzo ważne. Istota charyzmatu polega zatem na tym, że Duch usprawnia nas do tego, by mógł przez nas działać. To nie są dary na zasadzie prezentu. Ktoś daje mi prezent i się go pozbywa, tej osoby już tu nie ma, pozostał tylko prezent. Tymczasem w charyzmatach działa sam Duch Święty, to On jest aktywny, a ja staję się narzędziem Jego czynów. Jeśli rozróżniamy te dwa typy charyzmatów, to widzimy, że każdy chrześcijanin otrzymuje liczne charyzmaty zwyczajne. Otrzymujemy je choćby przy okazji sakramentów. Weźmy na przykład chrzest – przecież jest on obdarowaniem dziecka łaską wiary, dzięki temu, że rodzice na mocy sakramentu małżeństwa posiedli charyzmat wiary. Od ślubu rodzice są uzdolnieni przez Ducha Świętego do tego, by dzielić się z dzieckiem swoją wiarą, dając przykład modlitwy, dobroci, prowadząc do kościoła, objaśniając życie Jezusa i świętych, zawieszając w domu krzyże i obrazy. To jest właśnie charyzmat wiary. Przykład charyzmatycznego przekazu wiary z pokolenia na pokolenie widzimy w rodzinie św. Tymoteusza, który zawdzięczał dar wiary m.in. swojej babce (por. 2 Tm 1,3-5). O przekazywaniu wiary poprzez głoszenie Ewangelii w mocy Ducha Świętego, czytamy też w 1 Liście do Tesaloniczan (por. 1,5). Zobaczmy też, jak wiele charyzmatów otrzymują chrześcijanie przyjmujący święcenia prezbiteratu. Są to: charyzmat pasterski, prowadzenia, ojcostwa, zarządzania, proroctwa, nauczania… Chrześcijanin zaangażowany w życie kościelne i społeczne powinien często prosić: „Duchu Święty, to Ty mnie prowadź!”. Apostoł Paweł objaśnia drogę rozprzestrzeniania się darów charyzmatycznych: jest nią miłość. Gdy ludzie kierują się miłością, wówczas to, co zostało im dane przez Ducha Świętego, staje się własnością wszystkich. Miłość jest zwyczajną drogą rozlewania się darów Ducha Świętego na całe mistyczne ciało Chrystusa – Kościół.

Ograniczanie rzeczywistości charyzmatów do pewnych wspólnot i do tzw. chrztu w Duchu, to zwyczajny brak wiedzy teologicznej. Wszyscy ochrzczeni są charyzmatykami, ale nie wszyscy potrafią rozpalać w sobie dary Ducha Świętego, gdyż im się tego nie głosi ani nie wyjaśnia. Niestety wciąż ignorujemy Dawcę tych wspaniałych darów. I to jest – muszę to powiedzieć – straszna w skutkach herezja. Niekorzystanie z darów Ducha Świętego, zamykanie się na nie, jest rodzajem praktycznej herezji. Za wiarą w Ducha Świętego powinny iść czyny.

Rozmowa JUT – Adwent z Duchem cz. 3

Zapraszamy do lektury ostatniej części rozmowy z ks. prof. Krzysztofem Guzowskim. Poruszymy zagadnienie bierzmowania, ale także obecności Ducha Świętego w innych sakramentach. Nie ominiemy palących wątków relacji pomiędzy porządkiem sakramentalnym a doświadczeniem charyzmatycznym. Przyjrzymy się też temu, jak Duch Święty inspiruje modlitwę chrześcijanina. 
Koniec rozmowy nie kończy bynajmniej współpracy Księdza Krzysztofa z naszym Wydawnictwem, o czym z pewnością będziemy jeszcze informować. 
Nie kończy także naszego namysłu nad osobą i działaniem Bożego Ducha. Oby nowy program duszpasterski Kościoła w Polsce prowokował do dyskusji, ale przede wszystkim do wchodzenia w żywą relację z Bogiem – Duchem Świętym.


Powiązał Ksiądz charyzmaty z sakramentami, to bardzo ciekawe zestawienie. Warto uświadomić sobie działanie Ducha właśnie w sakramentach. Szczególnie kojarzymy tę Osobę Boską z bierzmowaniem; także spotkanie, w którym uczestniczył Ksiądz na Jasnej Górze miało za swój temat właśnie bierzmowanie. Jak dzisiaj przygotowywać młodzież do bierzmowania, by ten sakrament naprawdę owocował w życiu ludzi?

Podstawowe zadanie, jakie przed nami stoi, to uświadomić sobie na nowo, czym jest inicjacja chrześcijańska. Otóż inicjacja chrześcijańska to włączanie naszego życia w życie Boże. To jednoczenie historii naszego życia z Bożą mocą, Bożym działaniem. Celem inicjacji jest przebóstwienie nas i naszego życia. Nie możemy rozumieć sakramentów inicjacji jako odseparowanych od siebie, trzeba widzieć chrzest, bierzmowanie i Eucharystię razem. Mamy odrębne książki o każdym z tych sakramentów, przyzwyczailiśmy się je widzieć jako zupełnie rozdzielone. Tymczasem są to elementy jednego procesu inicjacji chrześcijańskiej. Każdy z tych trzech sakramentów jest uobecnieniem wydarzeń zbawczych: chrzest jest odrodzeniem w Chrystusie, bierzmowanie napełnieniem Duchem Świętym, Eucharystia jest uobecnieniem Chrystusa i Jego Paschy. To Jezus jednający nas z Ojcem i składający ofiarę z Siebie jest pierwszą Eucharystią. Właśnie ze względu na sakrament Eucharystii powtarzany wielokrotnie w całym życiu chrześcijanina, teologowie zwykli ograniczać inicjację do trzech wyżej wspomnianych sakramentów. Natomiast inicjacją jest cały proces łaski przemieniający nas w dzieci Boże, ten poprzedzający sakramenty i następujący w ich wyniku. Cała droga wiary chrześcijanina to wtajemniczenie, inicjacja. Jej elementami są: słuchanie Słowa, katechezy, modlitwa, lektura Pisma Świętego, uczestnictwo w liturgii, godne życie, walka z grzechem, wypełnianie przykazania miłości. Wszystko to, co nas zanurza w Boga, napełnia Duchem, upodabnia do Chrystusa jest inicjacją. Na inicjację składa się inicjatywa Boga i nasze współdziałanie.

 

Warto zastanowić się, czego konkretnie udziela nam Bóg w bierzmowaniu. Wielkim dobrem dla Kościoła katolickiego może się okazać to, że bierzmowanie zostało oddzielone w czasie od chrztu. W sakramencie chrztu zostajemy wyrwani ze świata, w którym panuje grzech i dzięki mocy Ducha Świętego rodzimy się na nowo jako dzieci Boże. Po nowym narodzeniu chrzcielnym, w sakramencie bierzmowania otrzymujemy Ducha Świętego, który jest gwarantem, że będziemy żyć i postępować jak synowie Boga, gdyż nowym człowiekiem jest ten, co postępuje i myśli jak syn Boży. W tym tkwi istota dojrzałości chrześcijańskiej, a nie tylko – jak niektórzy błędnie interpretują – w dojrzałości intelektualnej czy psychicznej. I rzeczywiście, jeśli chrześcijanin ma już pewną dojrzałość wiary i jest świadomy, że Duch Święty, który jest Bogiem wszechmocnym, mieszka w nim, chętnie odda Jemu stery życia. Teraz, jak to się mówi, Duch Święty ma grać pierwsze skrzypce. Bierzmowanie to dar Ducha, ale i świadome przyjęcie Jego prowadzenia. Życie bierzmowanego ma się zamienić w nieustanny consulting, a więc codzienną modlitwę do Ducha Świętego, oddawanie Mu się każdego dnia. Można też powiedzieć, że chrzest daje nowe życie w Chrystusie, a bierzmowanie daje nowe postępowanie w Duchu. Ma się tu dokonać coś analogicznego do tego, co dokonało się we wcieleniu. Wcielenie Słowa Bożego polegało na tym, że życie Boga zjednoczyło się z życiem człowieka. Zniknęła konkurencja, którą wprowadził grzech pierworodny. Jezus pokazał, że nie ma tak naprawdę konfliktu pomiędzy planem Bożym a pragnieniami człowieka, że najlepszą opcją dla człowieka jest po prostu poddać się Panu Bogu. Zniszczony został zatem rozłam pomiędzy wolą człowieka a wolą Boga. Dokonało się to najpełniej w życiu Chrystusa, a teraz wprowadza nas w taki styl życia Duch Święty. Bierzmowanie nie jest więc jakimś dodatkiem do życia, ale ma stać się jego sednem. Nasze życie nabiera sensu i właściwej perspektywy tylko wtedy, gdy jest życiem poddanym Bożemu Duchowi. Inicjacja chrześcijańska to właśnie zanurzenie się w Bogu, w Jego życiu, poddanie się Jego mądrości i woli. To właśnie wyrażają tak często wymieniane siedmiorakie dary Ducha Świętego.

To wszystko piękne słowa, ale rzeczywistość jest inna. Kolejne pokolenia przystępują do bierzmowania, a w ich życiu najczęściej nic się nie zmienia. Tymczasem ludzie, którzy w ramach jakichś rekolekcji czy spotkań charyzmatycznych doświadczyli tak zwanego wylania Ducha czy chrztu w Duchu Świętym, przeżywają coś naprawdę głębokiego i radykalnie zmieniają swoją postawę w życiu codziennym. Duch wieje, kędy chce, i dotyka ludzi tam, gdzie się na Niego szczerze otwierają, po co zatem sztucznie tworzyć drugi sakramentalny porządek, skoro widzimy, że to wszystko pozostaje martwe? Tego rodzaju pytania stawiają nie tylko zielonoświątkowcy, ale także katolicy mający doświadczenie Odnowy charyzmatycznej…

Muszę wrócić do pojęcia inicjacji. Bóg wykopał bardzo konkretne kanały, którymi próbuje się do nas dostać, którymi chce zalać nas wodą – Duchem Świętym. Sakramenty inicjacji to inicjatywa Boga, który po to nas odkupił z grzechu, by nasze życie stopniowo napełnić własnym boskim życiem czyli inaczej – przebóstwić. Natura, pochodzenie i skuteczność sakramentów pochodzą od kochającego nas Boga. Te trzy sakramenty to trzy główne kanały inicjacji, ale są też nadzwyczajne, zależne co do czasu i formy od decyzji Ducha Świętego. Mam tu na myśli dary charyzmatyczne, w obrębie których na czoło wysuwa się wspomniany przez Pana „chrzest w Duchu Świętym”, nazywany też „nowym wylaniem Ducha”. Ojciec Raniero Cantalamessa wyjaśnia różnicę pomiędzy tymi dwoma porządkami działania Parakleta, sakramentalnym i charyzmatycznym: „Sakrament to dar dla wszystkich ze względu na dobro każdego, a charyzmat to dar dla poszczególnych osób ze względu na dobro wszystkich”. Przeciwstawianie darom uświęcającym darów charyzmatycznych, niczemu nie służy, ponadto jest niebiblijne. Zielonoświątkowcy stawiając wyżej działanie charyzmatyczne od uświęcającego, nie idą po linii nauczania św. Pawła, ukazującego te dwa sposoby działania Ducha Świętego jako komplementarne. Tak zwany chrzest w Duchu Świętym (albo wylanie Ducha), czyli doświadczalne spotkanie z Bogiem, realizujące się często wraz z darem języków czy spoczynkiem, to pewna łaska dodatkowa. Doświadczają jej chrześcijanie głównie wówczas, gdy w trakcie kilkudniowych rekolekcji, głoszenia Słowa Bożego i uwielbienia Ducha Świętego, kierują modlitewną prośbę do Chrystusa o nowe wylanie Ducha, nowe namaszczenie… Nikt nie powiedział, że takiej relacji osobistej i modlitewnej z Duchem Świętym nie powinni zawrzeć kandydaci do bierzmowania. Wprost przeciwnie: Kościół udzielając sakramentów domaga się od kandydatów konkretnej wiary w to, co ma się dokonać w sakramencie: świadomego przyjęcia Ducha Świętego wraz z Jego darami i poddania się Jego prowadzeniu!

 

Gdzie więc tkwi problem „martwoty” tego sakramentu – jak Pan to powiedział? Według mnie w tym, że kandydaci do bierzmowania nie są uczeni miłości do Ducha Świętego i żywiołowej relacji z Nim. Ktoś to zobrazował następująco: ci, co wyjaśniają czym jest bierzmowanie bez przekazywania miłości do Ducha Świętego, są podobni do instruktorów nauki pływania, którzy opowiadają o tym, jak wspaniałe mogłoby być pływanie, ale nie wprowadzają uczniów do wody, by im praktycznie pokazać, na czym ono polega. Problem więc nie tkwi w skuteczności czy nieskuteczności łaski Bożej udzielanej w sakramencie bierzmowania, lecz w tym, iż jako katecheci i ewangelizatorzy nie potrafimy przekazać kandydatom do bierzmowania ani wiedzy ani miłości do Ducha Świętego. Moja mama mówiła mi o Duchu Świętym już jako sześciolatkowi i chętnie jej słuchałem. Ona uczyła mnie rozpoznawać przychodzenie Ducha po darze radości. Trzeba tak nauczać, by bierzmowanie kojarzyło się z Duchem Świętym i nowym pięknym życiem w Bogu, a nie z samym obrzędem.

Problemem nie mniej poważnym jest jednak, o czym odważę się też wspomnieć, niewłaściwa kolejność udzielania sakramentów inicjacji w Kościele. Eucharystia powinna być udzielana po bierzmowaniu, a tymczasem pierwsza Komunia Święta udzielana jest wcześniej. Chrzest i bierzmowanie są nazywane „podwójnym sakramentem”, należy więc je odróżniać, ale nie rozdzielać. Na kongresie w Częstochowie mówił o tym zresztą wyraźnie arcybiskup Fisichella, który przewodzi Papieskiej Radzie ds. Nowej Ewangelizacji. Sakrament bierzmowania udziela pełni życia w Duchu, które jest umacniane i odnawiane przez częste jednoczenie się z Panem w Komunii Świętej. Eucharystia aktualizuje niejako chrzest i bierzmowanie. Pięknie tłumaczył te kwestie Augustyn, mówiąc, że tylko Jezus miał Ducha w pełni, a my możemy otrzymywać Go jedynie częściowo. Dlatego mamy wydzielone poszczególne sakramenty. Ale to nie tak, że Duch nie chce nam się udzielić całkowicie – to po prostu my nie jesteśmy w stanie tak Go przyjąć. Widać to po naszym życiu aż za dobrze… Jednego dnia przeżywamy wielką euforię i mówimy, że jesteśmy gotowi jechać na misje do dalekich krajów, może nawet oddać życie za Chrystusa. Następnego – boli nas noga czy cokolwiek i już mamy wszystkiego dosyć, natychmiast rezygnujemy z wczorajszych planów. Dlatego w dynamice udzielania sakramentów widać wielką, pedagogiczną mądrość Kościoła. Zielonoświątkowcy nie potrafią tego zrozumieć, przeciwstawiając skuteczność wylania Ducha (nazywanego „chrztem w Duchu”), pozornej nieskuteczności sakramentów chrztu i bierzmowania. Przecież sakramenty to nie są jakieś „rzeczy” lub obrzędy, to miłość Boga udzielająca się człowiekowi. Sprawdzianem naszego przebóstwienia nie jest charyzmatyczne przebudzenie wiary, lecz miłość. O tym pisał św. Paweł w Hymnie o Miłości aż nadto dobitnie (por. 1 Kor 13).

Ta odpowiedź pokazuje, że warto wszystkie sakramenty, nie tylko bierzmowanie, widzieć jako działanie Ducha Świętego. Bez Bożego Tchnienia Eucharystia to zwykły rytuał, chrzest to oblewanie dziecka wodą, spowiedź to psychoterapia… Duch Święty ożywia jednak nie tylko sakramenty, ale także naszą osobistą modlitwę. Święty Paweł pisał, że to sam Duch się w nas modli. Nie przesadził?

Istotą modlitwy jest nasze zjednoczenie z Bogiem. To zjednoczenie trwa gdy wierzę, gdy kocham oraz gdy pokładam nadzieję w Bogu, który jest tu i teraz obecny, we mnie i w innych. Widzimy zatem, że modlitwa opiera się na Duchu Świętym i na Jego obecności w nas. Alfred Läpple w jednej ze swoich książek zwrócił uwagę, że w najstarszych tekstach Starego Testamentu nie było jeszcze terminu „modlitwa”. Jak zatem nazywano rzeczywistość modlitwy? Zdaniem tego teologa pojęciem wyrażającym spotkanie z Bogiem była po prostu wszechobecność. Tak nazywano rzeczywistość, którą później dopiero określono mianem modlitwy. Izraelita miał po prostu świadomość, że Bóg Jahwe jest wszechobecny, przenika i zna wszystko, i że można spotkać Go wszędzie. Obraz tej wiary widzimy w Psalmie 139: „Przenikasz i znasz mnie Panie, Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję”. Taka jest geneza modlitwy, to po prostu stawanie w Bożej obecności, uświadamianie sobie, że Bóg jest tu i teraz. On do mnie mówi, ja Go słucham; ja mogę mówić do Niego, ponieważ On mnie słucha. Bez napełnienia Duchem Bożym nasza modlitwa byłaby mówieniem do siebie lub chóralną recytacją poezji biblijnej. Modlitwa jest darem, opiera się na Bożej obecności, na zjednoczeniu duszy z Duchem.

Niestety jako ludzie jesteśmy w naszym myśleniu bardzo pragmatyczni. Ponieważ modlitwa od najdawniejszych czasów kojarzyła się ludziom z czymś obowiązkowym, z rodzajem daniny na rzecz potężnego Boga lub ze sposobem uzyskiwania dla siebie Bożej przychylności i pomocy, szybko relację miłości zastąpiła relacja powinności. Ponadto ogrom potrzeb i niedostatków, których każdy człowiek doświadcza, doprowadził do utożsamienia istoty modlitwy z prośbą, kierowaną do Boga, który jest w stanie wszystkiemu zaradzić. W niektórych językach europejskich termin „modlitwa” jest tożsamy z prośbą. Ograniczono rolę i istotę modlitwy jedynie do wymiaru kultycznego – kto się modli, oddaje cześć Bogu; kto tego nie robi, ten grzeszy. Jakże to płytkie i ograniczone, przecież od momentu chrztu nasza modlitwa to kult w Duchu, zanurzanie się w samym Bogu! Modlitwa to jakby otwieranie okien Bogu, by dotarło do nas Jego światło. Każda modlitwa to zaproszenie Ducha Świętego, by w nas działał i potęgował w nas życie nadprzyrodzone. Tak więc modlitwa bazuje na zamieszkiwaniu Ducha Bożego w nas, na naszym zjednoczeniu z Nim. Nie nawiązujemy przez modlitwę łączności z Bogiem skądinąd dalekim. Nasz kult nie odbywa się na takiej zasadzie, jak rozumieli to poganie czy nawet Żydzi. Kult odbywa się po prostu w nas, bo to w nas samych mieszka Bóg. Nasze ciało jest pierwszą świątynią Bożej obecności, mieszkaniem Ducha Świętego. Wszyscy katolicy powinni być uczeni tej podstawowej prawdy, że tam, gdzie jest modlitwa, tam jest zjednoczenie w Duchu. My nie wołamy do Boga, który jest gdzieś w chmurach… To jest najradośniejsze przesłanie wiary chrześcijańskiej – Bóg, którego pragniemy, zstąpił do nas i jest w nas. Nie mieszka tylko w tabernakulum kilka kilometrów od nas, nie, On mieszka także w nas samych oraz tworzy relacje między nami i Chrystusem. To Duch Chrystusa przekształca zbiorowisko ludzi w Kościół. Obecność Ducha w nas jest realną obecnością Boga!

 

Ciekawe, że o realnej obecności Boga mówi się najczęściej w odniesieniu do postaci eucharystycznych…

Faktycznie, warto podkreślić, że sformułowanie „realna obecność” odnosi się głównie do Eucharystii, w której rzeczywiście przyjmujemy Chrystusa, a nie tylko symbole Jego Ciała i Krwi. Obecność Eucharystyczna Chrystusa rzuca nas na kolana, gdyż Duch Święty uobecnia ofiarę Baranka Bożego, który pozwolił się zmiażdżyć fizycznie cierpieniem, ale nie przestał kochać Boga ani grzeszników. Dlatego nie sposób nie dostrzegać różnicy pomiędzy obecnością Eucharystyczną, a obecnością Ducha Świętego, tą powszechną. Obecność Eucharystyczna zawsze nas odnosi do męki odkupieńczej Chrystusa na krzyżu, a obecność Ducha do Pięćdziesiątnicy. Ważne jest, by to rozumieć, że każda obecność Boga, Ducha Świętego, jest prawdziwa, dlatego możemy nawiązywać z Trójcą Świętą rzeczywistą relację modlitewną. Modlitwa polega najpierw na akcie wiary w Bożą obecność – dziękuję Ci, Boże, że we mnie jesteś. Poprzez modlitwę nie ściągam Boga z jakiegoś odległego nieba, On jest we mnie już zanim zacznę się modlić. Dlatego lekceważenie prawdy o Duchu Świętym, to pomijanie faktu nieskończonej bliskości Boga. Jakże wspaniale wyraził to Święty Augustyn, mówiąc, że Bóg jest bliższy nam niż my sami sobie. Na tym polega cud zamieszkiwania Ducha. Nasz rozum, oczywiście, się tym gorszy i wymawia tym, że nie widzimy tej Duchowej obecności. Ale przecież nie chodzi o coś widzialnego, zmysłowego. Trzeba po prostu uznać i uwierzyć w życie Ducha w nas, całkiem nowe, a znakami Jego obecności jest przemienione nasze życie, o czym pisał św. Paweł ukazując różnicę pomiędzy życiem wiedzionym według instynktów ciała i według Ducha Świętego (Ga 5, 16-23) . W przeciwnym razie życie chrześcijanina będzie przypominało znane z życia małżeńskiego ciche dni. Oto mąż i żona są realnie blisko siebie, żyją razem, ale w ogóle nie pielęgnują więzi, nie rozmawiają ze sobą, traktują się jak powietrze. W naszym życiu te dni, gdy nie zwracamy się do Trójcy Świętej, to są nasze ciche dni z Bogiem. I to jest właśnie grzech w najbardziej ścisłym sensie, to jest źródło separacji od Boga, którą Biblia nazywa grzechem. Choć trzeba powiedzieć, że często usprawiedliwia nas po prostu nieświadomość. Bardzo mało uczy się ludzi modlitwy, mało wtajemnicza się katolików w modlitwę. Katecheci i księża powinni tego uczyć, pokazywać, że w modlitwie obecny jest sam Duch Święty, że to On w nas mieszka i się modli.

To chyba dobra puenta dla naszej rozmowy. Orędzie Kościoła o Duchu Świętym to po prostu przesłanie o radykalnej bliskości Boga, o tym, że sam Bóg w nas mieszka i mamy udział w Jego życiu. Gdy potraktować to poważnie, jest to przesłanie rewolucyjne, które wciąż ma moc przemieniać ludzkie życie i przyszłość naszego świata. Jednak co zrobić, żeby to orędzie naprawdę było głoszone, a motto nowego programu duszpasterskiego Kościoła w Polsce nie pozostało tylko martwym hasłem?

W zaczynającym się roku Ducha Świętego musimy przede wszystkim łączyć głoszenie słowa z modlitwą. Spotkania modlitewne, na których uwielbiamy Boga, muszą być połączone z nauczaniem, czyli po prostu z nazywaniem i tłumaczeniem tego, co się tutaj dzieje. Ostatecznym celem jest ogłoszenie ludziom, jak bardzo są obdarowani. Jesteśmy dziećmi Boga, otrzymaliśmy Jego łaskę, którą jest Duch Święty… Jesteśmy po prostu w czepku urodzeni! Po to Chrystus przyszedł na ziemię, aby nas obdarzyć swoim Duchem i połączyć ziemię z niebem. Warto się tym po prostu uradować. Czas zwalczać postawę znudzenia, ale także postawę roszczeniową. Dosyć tego smęcenia: „Panie Boże, nic dla mnie nie robisz”. Jak to nie robi? Daje siebie samego! Czas uznać wreszcie cud Pięćdziesiątnicy. Bóg zamieszkał w nas, byśmy my mogli zamieszkać w Nim. Poddać Bogu nasze plany, wszystkie dziedziny naszego życia – to po prostu dla nas największe dobro. Do tego jednak trzeba otworzyć się na żywą modlitwę do Ducha Świętego. Bez niej wszystkie kongresy, sympozja i konferencje mijają się z celem. Jako teolog akademicki wiem dobrze, że tego typu spotkania i dyskusje często nic nie wnoszą, gdyż nie mają w sobie mocy Ducha. Dlatego najpierw modlitwa, a potem głoszenie. Oby do wszystkich dotarła prawda o Duchu Świętym – Bogu, który zamieszkał w człowieku i który nas łączy w jedno Ciało.

Amen! Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał mw